czwartek, 15 września 2011

Zakapturzony chłopak,czyli offowość kusi biznes

Moda na niszowość doprowadziła do takich absurdów jak „wystawy street artu” w muzeach i galeriach, czyli miejscach totalnie komercyjnych, do tej pory omijanych szerokim łukiem przez artystów ulicy. Tak naprawdę jednak, wszystko zaczęło się od pewnego pop-artowca, który do perfekcji opanował tzw. „sztukę biznesu”…

O nim, czyli Andym Warholu była już mowa na tym blogu.

Schedę po Warholu przejął Banksy, jeden z niewielu współczesnych artystów, któremu udaje się zachować pełną anonimowość. Jego gra obecności i nieobecności wskazuje, że może być to jego strategia marketingowa. Wiąże się z kreowaniem marki handlowej – outsidera, który trzęsie całą kulturą niszową. Towarzyskie stars i inne celebryty płacą gigantyczne sumy za prace „street artowców” kupione na aukcji. Byle tylko nie utracić swojej pozycji wytrawnego znawcy sztuki współczesnej, zwłaszcza tej ulicznej, która jest trendy, bo jest niszowa. Czy Banksy się sprzedał? A może to nie on, tylko cała sztuka ulicy, dotąd niedostępna – do wielu warszawskich „nieformalnych galerii” trzeba było przedzierać się nieutartymi szlakami, przez pokrzywy i chaszcze – przeniosła się do przestrzeni Internetu, czyli dosłownie na odległość jednego kliknięcia myszką?? Na czym polega ten fenomen popularności czegoś, co do tej pory było w cieniu jupiterów? Tego nawet sam Banksy do tej pory nie wie. Po to powstał jego film „Wyjście przez sklep z pamiątkami” – w osobie jego alter-ego Mr. Brainwasha widzi ucieleśnienie swojej krytyki: umiejętnie podsycając zainteresowanie „śmietanki towarzyskiej” Miasta Aniołów z mało znanego francuskiego sklepikarza można wykreować brand artystyczny rangi „must have”. Bo jak wytłumaczyć fakt, że coś co na pierwszy rzut oka jest „odgrzewanym kotletem pop-artu” sprzedaje się za tysiące dolarów? Wystarczy zrobić event – wystawę, koncert itp. – w kontrkulturowej przestrzeni, np. pofabrycznej hali – by przyszły nań tłumy. Wszak jest to na liście rzeczy typu „must be/must see”.
O co zatem chodzi w tej całej modzie na niszowość? Niech przemówi Banksy: „W dzisiejszych czasach można zarobić więcej na serii plakatów krytykujących restaurację McDonald’s, niż projektując dla nich billboardy. Wydaje mi się, że używam sztuki żeby zachęcić ludzi do sprzeciwu, ale być może naprawdę wykorzystuję ich naturalną skłonność do sprzeciwu, żeby promować własną sztukę. Myślę, że się nie sprzedałem – ale myślę to siedząc w domu większym niż poprzedni”.
Street Art i Banksy uczestniczą w zbrodni (kapitalizmu), którą krytykują i w obu rolach im do twarzy. Tylko co z ich statusem miejskich partyzantów, samodzielnego odkrywania (bez kuratorskich map – programów wystaw sztuki ulicznej) murów, zaułków, opuszczonych domów, w których napotykamy na zagadkowe obrazy. Nie są dla wszystkich. Tylko dla wybranych, którym chce się przemierzać miasto w ich poszukiwaniu. A opatrzenie tych zaułków „metką” przestrzeni wystawienniczych zmieniło właśnie ich status na „dla tłumu”. Czyli dla bezosobowego ja, którego głowę wypełniają puste slogany.

No Ball Games, Tottenham Green Road, London
Girl Frisks Soldier,Israeli West Bank Barrier
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz