czwartek, 15 września 2011

Dobry obraz trzeba wyreżyserować, a teatr namalować: o sztuce życia Tadeusza Kantora

 (…) Kiedy tworzę sztukę, mam wrażenie, że jest to jedyny sposób mojego życia. (…) Moje najlepsze pomysły powstają w toalecie, albo w łóżku. To jest tego samego typu wynurzenie, co mój ostatni spektakl, który jest (…) aktem otwarcia mojego wnętrza. (…) Nawet jeżeli bym sobie zrobił rachunek sumienia i doszedłbym do wniosku, że jestem ostatnim, jak to mówię w spektaklu, draniem, to nie miałbym wyrzutów sumienia. Bo to jest to samo: żyć równa się tworzyć.”
(Tadeusz Kantor, Interwencje, [w:] Hommage a Tadeusz Kantor, red. K. Pleśniarowicz, Kraków 1999)


Niezależny od wszystkiego, wliczając w to wszelkie przejawy alternatywności, domniemany ateista, w którego twórczości pełno było symbolów religijnych. Dla zasady bił głową w każdy mur, czy to państwowy, czy to kościelny, czy to… awangardowy. Trudno nawet rozdzielać jego poszczególne dyscypliny twórcze: w swoim teatrze był i malarzem (obrazy zamiast scen, aktorzy i rekwizyty zamiast farb), i happenerem, i fotografem pamięci i historii. Sztuka była dla niego publicznym rachunkiem sumienia. Ten z sobą samym uważał za bezcelowe marnotrawstwo – najważniejsze jest ubranie go w formę i jego ekshibicjonistyczna wizualizacja na forum. „Co to jest rachunek z sobą samym? Ja w to nie wierzę. (…) Normalny człowiek (…) zawsze robi tak, ażeby to wyszło na jego korzyść. Ja też chcę, ażeby to wyszło na moją korzyść. (…) Przetwarzam to na tę formę, którą rzucam publiczności. Wierzę, że to się uda. Potem sprawdzam, czy się udało. I wtedy jestem czysty. Jestem czysty jak święty.” (Tadeusz Kantor, Interwencje, [w:] Hommage a Tadeusz Kantor, red. K. Pleśniarowicz, Kraków 1999)
Kantor, wychowanek klasy malarstwa tradycyjnego prof. Karola Frycza w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, był przede wszystkim malarzem, którego teatralne czy to happenerskie obrazy były dialogiem tego co aktualne z przeszłością, odpowiedzią na rzeczywistość. W tej przewijała się wojna, miłość, Holocaust, stalinizm, pseudo-awangarda (kubizujący realizm!), rodzinne galicyjskie miasteczko Wielopole (rozdarte między kościołem a synagogą), ojciec który poszedł na wojnę i już nie wrócił. Przez ubranie pamięci w obrazy jego sztuka wzruszała publiczność pod każdą szerokością geograficzną. A ta przecież nie znała naszej historii, tradycji, języka, komentarzy autora. Mimo to jednak rozumieli te zrekonstruowane „ruchome obrazy”- strzępy pamięci uformowane w kolaż z wyblakłych fotografii. Wielopole Skrzyńskie stanowiło centrum wszechsztuki Kantora, w nim formował się wstrząsający portret minionego stulecia, z jego okrucieństwem i heroizmem.

Z jednej strony światowiec: na gruncie polskim był pionierem, który z Zachodu przywiózł do kraju happening, informel, konceptualizm. A z drugiej jednak to nie pogoń „w przód” była clue jego sztuki, a podróż w głąb siebie, do jądra pamięci – ludzkiej, polskiej, osobistej. My wszyscy jesteśmy cieleśni, fizyczni, co noc śnimy obrazami, obsesjami w quasi-surrealistycznej formie. Czasem miesiącami powracają do nas natrętnie. Tak jak Kantor miesiącami dochodził do swoich spektakli, do swoich obrazów przeszłości, rozrachunków z samym sobą, z tym kim był. Taka właśnie była formuła teatru Cricot 2, założonego w Krakowie, który nawiązywał do przedwojennego teatru malarzy Cricot. W jego ramach wyklarowała się autorska formuła „teatru śmierci”, w przestrzeni której mieszają się żywi i umarli, okruchy przeszłości, strzępy wspomnień, urazy, tęsknoty. Wszyscy mamy mętlik w głowie, Kantor potrafił pokazać go – namalować – na scenie.

Parasole, manekiny, maszyny śmierci, rekwizyty historii traktował jako „ambalaże” – opakowania, pod którymi przemycał rzeczywistość. Stary, połamany parasol wiąże się z jego pierwszą pracownią w Krakowie przy ul. Św. Filipa 11/8. Ogromny, rozpostarty pod sufitem, czarny, niby pająk albo nietoperz, według jego sub-lokatora Porębskiego, to symbol pojałtańskiej-powojennej Polski. Sam Kantor odrzucał wszelakie symboliczne wykładnie tego jednego ze swoich ulubionych przedmiotów. Po prostu powracał do niego natrętnie, nie mógł się od niego uwolnić, deformował jego rzeczywistość w parasolowaty kształt.

Przez lata dążył do zamazania granic pomiędzy rodzajami sztuk, w jakich tworzył oraz pomiędzy realnością i fikcją. Choć od początku deklarował: sztuka to życie, żyć to tworzyć. W lekcjach aktorskich-spektaklach „cricotages” aktorzy wymyślali kim mieli być na scenie, kształtowali wypadki sceniczne z pomocą Tadeusza Kantora, który był łącznikiem między sceną a widownią. Jedną ze scenicznych postaci. A jego nagrobkiem – pomnikiem dla potomnych stała się Cricoteka, która wedle jego projektu stanęła na ulicy Kanoniczej. Bo:
„Moje życie, jego losy,
 identyfikowały się z moim dziełem.
 Dziełem sztuki.
 Spełniały się w moim dziele.
 Znajdowały w nim swe rozwiązanie.
 Moim DOMEM było i jest moje dzieło.
 Obraz, spektakl, teatr, scena.
(Tadeusz Kantor, Moje życie, moja podróż)

W dniach 14 – 18 września 2011 w Rzeszowie odbywa się projekt artystyczno-naukowy pn. „Źródła pamięci. Grotowski, Kantor, Szajna”. Stanowi dyskusję w formie prezentacji i spektakli nad twórczością tych ponad przeciętnych artystów (w tym Kantora) oraz związkiem ich pochodzenia z późniejszą pracą teatralną. Do twórczości Kantora nawiązywać będą spektakle „Niech żyje cyrk” teatru Maska oraz „Obietnica” teatru Przedmieście.

Tadeusz Kantor, Parasol i postać, Muzeum Narodowe we Wrocławiu
 

Zakapturzony chłopak,czyli offowość kusi biznes

Moda na niszowość doprowadziła do takich absurdów jak „wystawy street artu” w muzeach i galeriach, czyli miejscach totalnie komercyjnych, do tej pory omijanych szerokim łukiem przez artystów ulicy. Tak naprawdę jednak, wszystko zaczęło się od pewnego pop-artowca, który do perfekcji opanował tzw. „sztukę biznesu”…

O nim, czyli Andym Warholu była już mowa na tym blogu.

Schedę po Warholu przejął Banksy, jeden z niewielu współczesnych artystów, któremu udaje się zachować pełną anonimowość. Jego gra obecności i nieobecności wskazuje, że może być to jego strategia marketingowa. Wiąże się z kreowaniem marki handlowej – outsidera, który trzęsie całą kulturą niszową. Towarzyskie stars i inne celebryty płacą gigantyczne sumy za prace „street artowców” kupione na aukcji. Byle tylko nie utracić swojej pozycji wytrawnego znawcy sztuki współczesnej, zwłaszcza tej ulicznej, która jest trendy, bo jest niszowa. Czy Banksy się sprzedał? A może to nie on, tylko cała sztuka ulicy, dotąd niedostępna – do wielu warszawskich „nieformalnych galerii” trzeba było przedzierać się nieutartymi szlakami, przez pokrzywy i chaszcze – przeniosła się do przestrzeni Internetu, czyli dosłownie na odległość jednego kliknięcia myszką?? Na czym polega ten fenomen popularności czegoś, co do tej pory było w cieniu jupiterów? Tego nawet sam Banksy do tej pory nie wie. Po to powstał jego film „Wyjście przez sklep z pamiątkami” – w osobie jego alter-ego Mr. Brainwasha widzi ucieleśnienie swojej krytyki: umiejętnie podsycając zainteresowanie „śmietanki towarzyskiej” Miasta Aniołów z mało znanego francuskiego sklepikarza można wykreować brand artystyczny rangi „must have”. Bo jak wytłumaczyć fakt, że coś co na pierwszy rzut oka jest „odgrzewanym kotletem pop-artu” sprzedaje się za tysiące dolarów? Wystarczy zrobić event – wystawę, koncert itp. – w kontrkulturowej przestrzeni, np. pofabrycznej hali – by przyszły nań tłumy. Wszak jest to na liście rzeczy typu „must be/must see”.
O co zatem chodzi w tej całej modzie na niszowość? Niech przemówi Banksy: „W dzisiejszych czasach można zarobić więcej na serii plakatów krytykujących restaurację McDonald’s, niż projektując dla nich billboardy. Wydaje mi się, że używam sztuki żeby zachęcić ludzi do sprzeciwu, ale być może naprawdę wykorzystuję ich naturalną skłonność do sprzeciwu, żeby promować własną sztukę. Myślę, że się nie sprzedałem – ale myślę to siedząc w domu większym niż poprzedni”.
Street Art i Banksy uczestniczą w zbrodni (kapitalizmu), którą krytykują i w obu rolach im do twarzy. Tylko co z ich statusem miejskich partyzantów, samodzielnego odkrywania (bez kuratorskich map – programów wystaw sztuki ulicznej) murów, zaułków, opuszczonych domów, w których napotykamy na zagadkowe obrazy. Nie są dla wszystkich. Tylko dla wybranych, którym chce się przemierzać miasto w ich poszukiwaniu. A opatrzenie tych zaułków „metką” przestrzeni wystawienniczych zmieniło właśnie ich status na „dla tłumu”. Czyli dla bezosobowego ja, którego głowę wypełniają puste slogany.

No Ball Games, Tottenham Green Road, London
Girl Frisks Soldier,Israeli West Bank Barrier
  

czwartek, 2 czerwca 2011

Wyjedź ze mną do wnętrza onirycznej głowy

Byłam chyba na wystawie sztuki współczesnej, gdy nagle znalazłam się przed wejściem do, ziejącej łuną światła we wszystkich odcieniach koloru niebieskiego, wieży. Wydawała się ona także być czymś w rodzaju wrót do bliżej nieokreślonej, bezgranicznej przestrzeni. Kusiła ona swoją obcością i jarzącymi promieniami świetlnymi o bardzo tajemniczym pochodzeniu… Gdzie ja jestem?



Pierwsze skojarzenie: skrzyżowanie filmu fantasy z bardzo rozbudowaną graficznie scenografią gry komputerowej. A może współczesna, mroczna wersja Krainy Czarów? Tylko, że nie przypominam sobie, bym wskakiwała do jakiejś nory króliczej. Poza tym, skąd w miejskiej dżungli, znalazłby się rzadko spotykany Biały Królik?! Potem dopiero dotarło do mnie, że być może pewien szalony artysta eksperymentował z najnowszymi technologiami, porwał mnie we śnie i umieścił w swoim najnowszym obrazie w wersji 3D. Ach ta rozszerzona rzeczywistość, szumnie nazywana w tym przereklamowanym języku globu ziemskiego: Augmented Reality. Widziałam już coś takiego w Krakowie, w Nowych Sukiennicach. Włączasz iPhone’a, najeżdżasz na płótno i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (w postaci ekranu telefonu), ono „ożywa”…

Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia domyśliłam się, że zamieszkałam we wnętrzu obrazu bez tytułu Zdzisława Beksińskiego. Urodzony w Sanoku artysta-malarz, absolwent krakowskiej architektury, uwielbiał „fotografować” swoje marzenia, sny i projekcje wyobraźni. Nie starał się dorabiać swoim dziełom żadnej ideologii. Stąd celowy zabieg, konsekwentnie zresztą stosowany, nietytułowania swoich obrazów. Wychowani na akademickich teoriach możemy być nieprzyzwyczajeni do braku interpretacji dzieł sztuki – wręcz jej negacji. Jak sam mawiał: - „Nie mogę pojąć że problem znaczenia może być dla ludzi aż tak istotny, jeśli idzie o obcowanie ze sztuką. Nie to jest ważne co się ukazuje, lecz co jest ukryte.... Ważne jest to, co ukazuje się naszej duszy, a nie to co widzą nasze oczy i co możemy nazwać”.
Sławę zyskał właśnie dzięki serii obrazów zaliczanych do tzw. „okresu fantastycznego”, które miały przedstawiać „lustrzane odbicie jego wewnętrznych wizji”. Do tego stopnia, by zapomnieć że patrzy się na malarskie płótno i wyobrazić je sobie jako wrota do alternatywnej rzeczywistości – na poły surrealistycznej…

Krytycy, jak też inni współcześni mu artyści, próbują jednak (nad)interpretować tę twórczość, widząc nawet 
w dramatycznych okolicznościach śmierci Beksińskiego (został brutalnie zamordowany przez syna w swoim warszawskim mieszkaniu), odzwierciedlenie aury jego sztuki.

A ja, będąc częścią jego obrazu, chętnie zagrałabym w grę komputerową z taką fantastyczną grafiką…
***
Zgodnie z ostatnią wolą artysty, cały jego twórczy dorobek został przekazany Muzeum Historycznemu w Sanoku, rodzinnym mieście Zdzisława Beksińskiego.
Po jego śmierci została ustanowiona Fundacja Beksiński, na czele której stoją: Janusz Rosikoń, Janusz Barycki, oraz Ewa Barycka. Głównym jej celem jest przede wszystkim popularyzacja życia i dorobku artystycznego Zdzisława Beksińskiego.
Więcej informacji na stronie internetowej Fundacji: www.beksinski.com.pl


poniedziałek, 9 maja 2011

(Przed)miejskie rytuały oparte na pamięci

Poniżej prezentuję moją kolejną "słowną vlepkę" z Kultury w Kopercie :) POKA POKA Bierz Bierz !!! czyli:
POKA POKA Rzeszów  Grupa Bierz Nie Pytaj! Czytajcie Nie Pytajcie ! ;-)

          Od 10 lat snują opowieści o ludziach, których historie prezentują na teatralnym Parnasie. Autorskie scenariusze przedstawień, nagradzanych na festiwalach w Polsce i w Europie, napisało samo życie. Zaczynali jako kółko teatralne w Gminnym Ośrodku Kultury w Krasnem. A od sezonu artystycznego 2010/2011 są niezależnym teatrem z siedzibą w Piwnicy Kulturalnej przy ul. Reformackiej 4 w Rzeszowie. 

Zespół Teatru Przedmieście
            Teatr Przedmieście wielu rzeszowianom może kojarzyć się z, rozpoznawalną już, marką Łańcuckich Nocy Teatralnych, organizowanych wakacyjną porą od 2007 roku w przestrzeni dominikańskiego wirydarza. Mają one formę nieformalnych spotkań z teatrem alternatywnym, czemu sprzyja specyficzna atmosfera klasztornego dziedzińca zanurzonego w barwach ciepłych sierpniowych wieczorów. Łańcuckie Noce Teatralne wprowadziły nową jakość na kulturalną mapę Podkarpacia. Stanowią bardzo niekonwencjonalne urozmaicenie w, zwykle martwym pod względem artystycznym, „wakacyjnym sezonie ogórkowym”.
            Założycielką Teatru Przedmieście jest Aneta Adamska – jednocześnie również autorka scenariuszy i reżyserka wszystkich spektakli dotąd wystawionych przez zespół. Jak sama mówi, siłę jej teatralnego przedsięwzięcia stanowi zgrana grupa aktorów – „wybrańców i hardkorowców”, gotowych poświęcić swoje ciała i dusze w imię wyższości Sztuki Teatru.
            W nową dekadę grupa weszła ze spektaklem „Obietnica”, opartym na autobiograficznych wątkach z życia Anety Adamskiej. Przekazywana z pokolenia na pokolenie historia opowiada o dojrzewaniu do macierzyństwa, miłości i przeznaczeniu. Została zaprezentowana w formie onirycznej, nieco surrealistycznej baśni. Jej groteskowy wymiar pozwala aktorom na przeżywanie na scenie palety ludzkich emocji: od przerażenia do zabawy. Stanowi sumę wszystkich doświadczeń, jakie zespół zebrał w czasie swojej 10-letniej pracy.
            Siłą spektakli jest oparcie ich na fizyczności, rytmie i dynamice. Istotną rolę pełni również obraz, czy to w formie czarno-białych starych slajdów wyświetlanych na białym płótnie, czy też w postaci motywów muzycznych, za którymi również stoi konkretne wspomnienie. Najważniejsi w przedstawieniach Teatru Przedmieście są zawsze ludzie – utrwalenie pamięci o przodkach i rodakach z tej „małej” i „większej” ojczyzny – w formie rytuału przesiąkniętego dionizyjskim duchem.


***
Z „ostatniej chwili”: W dniach 14-17.04. Teatr Przedmieście przebywał u zaprzyjaźnionego Theater Frankfurt. Niemiecki zespół przyjedzie z rewizytą do Rzeszowa we wrześniu br.
Dorobek nagród grupy ostatnio wzbogacił się o I miejsce na XVIII Ogólnopolskim Festiwalu Teatralnym ODEON w Andrychowie.
W maju zespół wyrusza w „teatralny tour”. Będzie można ich zobaczyć m.in. w Studio Novecento w Mediolanie, oraz Będzinie i Olsztynie. Do Kulturalnej Piwnicy wróci 26.05. z przedstawieniem „Obietnica”.


Scena ze spektaklu "Opowieść"
Scena ze spektaklu "Opowieść"
Scena ze spektaklu "Obietnica"
Scena ze spektaklu "Obietnica"

niedziela, 17 kwietnia 2011

Jerzy Nowosielski - znany czy nie znany rodzimy artysta?

Malarz współczesnych ikon, mówią o nim. Jedyny polski malarz nawiązujący do sztuki ikon w tak głęboki i jednocześnie tak nowatorski sposób. Kim był Jerzy Nowosielski, najbardziej znany, a zarazem najbardziej nieznany rodzimy artysta?
            Urodzony się w Krakowie, w roku 1923, Nowosielski wyrósł w klimacie z grekokatolicyzmu i prawosławia, sztuka wschodniego malarstwa religijnego nigdy wiec nie była mu obca. Kiedy zetknął się z bogatą kolekcją ikon w muzeum we Lwowie zafascynował się sakralnym malarstwem wschodniogalicyjskim. Ta pasja, połączona z dogłębnym studiowaniem dwudziestowiecznej sztuki zachodniej, wywarła głęboki wpływ na całą jego późniejszą twórczość. W 1940 roku rozpoczął w Krakowie studia artystyczne, wkrótce jednak zwyciężyła w nim pasja religijna i wstąpił do wspólnoty w Ławrze św. Jana Chrzciciela pod Lwowem. Jego pobyt tam trwał stosunkowo krótko z powodu postępującej choroby, jednak artysta zdążył zająć się studiami nad ikoną i ikonopisaniem.
            Należał do tego samego środowiska artystycznego co Tadeusz Kantor, charyzmatyczny reżyser, scenarzysta, malarz i grafik. Nowosielski był swego czasu jego asystentem, brał też udział w wystawie zbiorowej Grupy Młodych Plastyków. Kiedy inni artyści poddawali się ciężarowi socrealizmu, on pozostał wierny sztuce sakralnej, która zaowocowała w 1956 roku wystawą na biennale w Wenecji. W 1976 roku został profesorem ASP w Krakowie. W międzyczasie jego twórczość przeszła głęboką ewolucję: od aktów kobiecych (którego to tematu nie porzucił do końca życia), początkowo będących studiami fascynującego żeńskiego ciała, później zaś sadomasochistycznymi fantazjami, poprzez cykl przedstawiający sportsmenki, aż po męskie portrety i martwe natury. Dla Nowosielskiego temat kobiety i kobiecości z upływem czasu zaczyna nabierać wymiaru duchowego, staje się tak charakterystycznym dla sztuki prawosławnej tajemniczym otwarciem się ku transcendencji.
            Jednocześnie w powojennej twórczości malarza zaczynają pojawiać się pejzaże przedstawiające krajobrazy typowe dla prawosławia, z charakterystycznymi wiejskimi cerkwiami. Nowosielski, którego obrazy z okresu wojny i czasów tuż po niej cechują mocne kolory i mroczny klimat zaczyna powoli eksperymentować z upraszczaniem formy i sięgać, na swój łagodny sposób, do abstrakcji geometrycznej. Zaczyna interesować się surrealizmem i do coraz wyraziściej charakteryzującego jego obrazy ikonowego stylu zdeformowanej perspektywy i płaskich powierzchni wprowadza odważne kompozycje i tematy. Poszukuje środków wyrażenia tego, co transcendentne, religijnej rzeczywistości i duchowych przeżyć. Tworzy własny, wyjątkowy język, w którym wyraża swoje najgłębsze teologiczne przemyślenia i który siłą rzeczy stawał się coraz bardziej abstrakcyjny. Być może dlatego nie znalazł zbyt wielu naśladowców, jego mowa była zbyt hermetyczna, jego nawiązania do sztuki ikon – zbyt osobiste. Świat, który zbudował, obejmujący nie tylko dzieła malarskie, ale również scenografie czy projekty architektoniczne i obszerne wykłady na temat sztuki był na tyle oryginalny, by ewentualni naśladowcy woleli podziwiać go z zewnątrz.
            Nowosielski umiera w roku 2011. W swojej twórczości podjął się zadania niemożliwego: uchylenia okna wychodzącego na świat boski, ukazania rzeczywistości zaświatowej, duchowej. Zadania, które od wieków stoi przed wszystkimi malarzami ikon. 
 "Półakt czarny", 1971
olej, płótno, 99x79,5
w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu



Archanioł Michał / ikona znajduje się w Muzeum Narodowym im. Andrzeja Szeptyckiego we Lwowie.





Ostatnia wieczerza, 1965, parafia prawosławna pw Narodzenia NMP w Kętrzynie





Akt skulony, /Narzeczona pianisty/, 1947
wł.: Muzeum Narodowe w Poznaniu

sobota, 2 kwietnia 2011

Romans z polskim designem pod patronatem stalowowolskiego muzeum

 Od 01.04.2011 (i to nie jest Prima Aprilis) mieszkam w kopercie pełnej kultury :). Co miesiąc mieszkańcy Rzeszowa - stolicy Podkarpacia, mogą mnie czytać. A więc: Bierz nie pytaj! 

Poniżej prezentuję Wam artykuł z pierwszego numeru! Czytajcie, nie pytajcie! ;-)



Owocem mojej - czyli Sztuki - ostatniej burzliwej historii miłosnej jest nowa, lepsza jakość przedmiotów codziennego użytku, składających się na scenografie ludzkiego życia. Moje igraszki z polskim designem chce oglądać cały świat. Uczucie narodziło się „tuż za rogiem” – Muzeum Regionalne w Stalowej Woli ochrzciło je jako „Unpolished 6– Young design from Poland”.
            
          W czasie mediolańskiego tygodnia designu w kwietniu 2011, w ramach prestiżowych targów meblowych „Ventura Lambrate”, zostanie zaprezentowana wyjątkowa edycja wystawy „Unpolished 6 – Young design from Poland / Milan”. 12 młodych polskich projektantów pokaże swoje najciekawsze prace, które zostały specjalnie wybrane przez kuratorów tego artystycznego projektu – Agnieszkę Jacobson-Cielecką i Pawła Grobelnego. Oboje są cenionymi ekspertami w dziedzinie designu w Polsce i na świecie.

       To, co wyróżnia polskie prace na tle światowego designu, to przede wszystkim proces tworzenia. Projektanci znad Wisły nie mają dostępu do najnowszych materiałów i  technologii. Dlatego wybierają takie, które są niedrogie i naturalne: drewno, filc, czy też surowce pochodzące z recyklingu. Ponadto wplatają elementy typowe dla polskiej tradycji, kultury materialnej i rzemiosła. Balansują na granicy sztuki i designu – mają dystans do swojej pracy, dlatego to co robią cechuje również odpowiednia dawka ironii oraz inteligentnego żartu.

       Wystawa „Unpolished” to projekt cykliczny, którego pierwsza odsłona miała miejsce w 2009 roku na festiwalu „Design September” w Brukseli. Od 2 lat, z powodzeniem, wystawa jest prezentowana w najważniejszych europejskich ośrodkach designu, promując polskie wzornictwo i sztukę użytkową. Szóstą edycję stalowowolskie muzeum zorganizowało przy wsparciu Ambasady RP w Rzymie i Instytutu Adama Mickiewicza.


  
Agnieszka Bar, Broken glass jar
Gogo, Log Clock
Beton, Chair Transformer
Monika Patuszyńska, Ex Forms

środa, 16 marca 2011

Salvador Dali - prawdziwy artysta biznesu

Opanowana do perfekcji sztuka promocji Sztuki czy też oparta na potędze podświadomości sztuka manipulacji sobą i odbiorcą? Postawa geniusza – swego rodzaju gra doprowadziła do tego, że Salvador Dali STAŁ SIĘ geniuszem. Uwierzył w to, a wraz z nim krytycy i pasjonaci sztuki XX wieku.

            Twórczość Salvadora Dali wymyka się „szufladkowym interpretacjom”. Głównie kojarzona z surrealizmem, tak naprawdę była ewenementem – stylem indywidualnym, stworzonym przez artystę, na który wpływ miały wydarzenia z jego życia. Ta chęć nieustannego podkreślania swojej oryginalności wynikała przede wszystkim z tego, że rodzice Salvadora za wszelką cenę chcieli go ukształtować na wzór jego przedwcześnie zmarłego brata. Wciąż powtarzał: „Wszystkie te ekstrawagancje, na które sobie pozwalam, te popisy szalone są stałą tragedią mego życia. Chcę sobie udowodnić, ze nie jestem bratem zmarłym, ale bratem żywym.”.
            Dzieciństwo upłynęło w sielankowych okolicznościach przyrody, w wiejskiej willi familii Pichotów, zaprzyjaźnionej z rodziną Dali. Tam właśnie odkryto jego talent. Zaczął od zabaw ze światłem i martwą naturą. Młodość natomiast spędził w muzeum Prado, inspirując się dziełami kubistów.
            Tak naprawdę, „geniuszowska postawa” ukształtowała się na studiach w madryckiej Akademii Sztuk Pięknych. Wydalany z niej dwa razy, zrezygnował ostatecznie z przystąpienia do egzaminów końcowych. Uzasadnił to tym, że żaden z profesorów nie jest na tyle kompetentny, by go oceniać. W tym czasie właśnie nastąpiła znacząca metamorfoza jego osobowości: od outsidera, identyfikującego się z cyganerią, do „aroganckiego elegancika” – króla towarzystwa, dbającego o swój wygląd zewnętrzny i odpowiedni krąg znajomych, jakimi się otaczał (współpracował z takimi sławami jak Lorca, Hitchcock, czy Disney).
            U progu swojej kariery, największy na niego wpływ wywarła grupa surrealistów na czele z Andre Bretonem, którego uważał po części za swojego ojca. Gdy jednak jego kształtujące się poglądy zaczęły być sprzeczne z ideowymi założeniami nurtu, Dali odcina się od mainstreamowej wersji surrealizmu. W nowojorskim epizodzie swojej „gwiazdorskiej kariery” mówi już: „Surrealizm to JA”.
Najsłynniejszy obraz z tego okresu to „Trwałość pamięci”, do którego inspiracją był… rozpływający się w ustach, dojrzały ser camembert. Dali wspomina po latach, że zjadł go, by uśmierzyć na chwilę ból głowy spowodowany migreną. „Powrócił do pracowni, gdzie - patrząc na swój ostatni obraz, przedstawiający skalisty pejzaż z uschniętym drzewem na pierwszym planie - w ciągu zaledwie dwu godzin, do powrotu żony z kina, stworzył jedną ze swoich najsłynniejszych wizji - porzucone w pejzażu, roztapiające się zegarki. Efekt zmieniających swój stan fizyczny przedmiotów, roztapiających się, płynnych, czy eksplodujących form, był jednym z ulubionych zabiegów Salvadora Dali, popisującego się wirtuozerią iluzjonistycznej techniki.
            Jego wszechstronność – nieodzowna cecha umysłu geniusza charakteryzował się tym, że poza malarskimi środkami wyrazu, interesowały go także eksperymenty z montażem filmowym, optyką, a nawet DNA, matematyką, czy holografią.
            Tak naprawdę jednak, siłą jego płodności artystycznej była kobieta. Gala Elena Ivanovna Diakonova – wielka miłość Salvadora, towarzyszka i powierniczka, modelka i Muza, dzięki której i przez którą tworzył. Gdy ta umiera w 1982 roku, Salvador rok później kończy ze swoją karierą malarską. Przestaje jeść i pić, by wprawić się w stan sennej hibernacji i w ten sposób udowodnić swoją nieśmiertelność – szalony, nieprzemijający geniusz. Umiera 23 stycznia 1989 roku, jako ekstremalnie dumny ekstrawertyk, którego pewna siebie postawa przyniosła mu sławę, sukces (artystyczny i komercyjny), oraz co tu dużo mówić – pieniądze. Andre Breton, odpowiednio przestawiając litery w jego imieniu i nazwisku, określił go mianem: „chciwe dolary” (z hiszp. Avida Dollars). Na tym właśnie polega sugestywna moc autoreklamy, której nie bał się wykorzystywać Salvador Dali. Dzięki niej właśnie przetrwała sława jego twórczości – stała się częścią współczesnej kultury masowej. Choć dla jednych to skutek uboczny, najważniejsze wydaje się być to, że pamięć o artyście trwa nadal.


Źródła:
www.salvador-dali.com.pl
http://www.uczen.staszic.edu.pl/2002/2a/strona20/bio.htm
http://artelis.pl/artykuly/20546/salvador-dali-biografia-surrealisty

Cadaques, 1922
Trwałość pamięci, 1931
Metamorfoza Narcyza, 1937
Geopolityczne dziecko obserwujące narodziny Nowego Człowieka, 1943 
The Skull of Zurbarn, 1956
A Propos of the 'Treatise on Cubic Form' by Juan de Herrera, 1960
Nieukończony obraz stereoskopowy, 1974


poniedziałek, 28 lutego 2011

Jak kobiety rozbudzały wyobraźnię konsumentów Belle Epoque…

           Piękne, atrakcyjne, wyidealizowane, aktorki i artystki, w początkach sztuki plakatu, kusiły i zachęcały np. do wizyty w słynnym klubie Moulin Rouge. Na paryskie, czy też wiedeńskie ulice, trafiły za sprawą prawdziwych pionierów reklamy: Henri Toulouse-Lautreca i Alfonsa Muchy.


            Ich droga do sławy miała jednak gorzki posmak z lekką nutką przysłowiowego łutu szczęścia.
            U szlachetnie urodzonego Henri, gdy był nastolatkiem, wykryto kruchość kości, która to wada była przyczyną nie tylko licznych złamań, ale też tego, że chłopiec przestał rosnąć. W czasie kolejnych rehabilitacji powypadkowych, młody szlachcic, poza zajmującymi lekturami, zaczął malować. Nikt jednak nie przypuszczał, że w przyszłości to hobby stanie się jego głównym zajęciem, dzięki któremu jego nazwisko stanie się rozpoznawalne, nie tylko w arystokratycznych kręgach. Popularność przyniósł mu plakat wykonany na zamówienie Charles’a Zidlera, mający rozsławić klub Moulin Rouge. Dzięki niemu właśnie, z dnia na dzień, 27-letni wówczas Toulouse-Lautrec stał się sławny. Nie tylko na salonach. Mówili o nim wszyscy paryżanie, którzy tylko ujrzeli „dzieło” młodego artysty na miejskich murach. To on sprawił, że traktowana do tej pory jako „artystyczna chałtura”, sztuka plakatu zyskała wyższy status – wyjęto ją z szufladki przeznaczonej dla twórczości niższego rzędu.
            Alfons Mucha natomiast, od kiedy pamięta, trzymał w ręku ołówek, czy też pędzel. Krąży nawet anegdotka, że rysować zaczął zanim nauczył się chodzić. Matka przywiązywała ołówek do szyi małego Alfonsa, aby mógł swobodnie tworzyć swoje pierwsze prace. Szkoda jedynie, że w zasadzie żadna z nich nie zachowała się do dziś. Najwcześniejszy rysunek pt. „Ukrzyżowanie”, jaki przetrwał, powstał, gdy młody Mucha miał 8 lat. Goryczką, jaką spożyć musiał Mucha, było odrzucenie jego kandydatury do praskiej Akademii Sztuk Pięknych. W uzasadnieniu napisano: „Lepiej postaraj się znaleźć sobie inną profesję, w której będziesz bardziej użyteczny.”. Była to dla niego naprawdę gorzka lekcja życia. Talentu i samozaparcia mu jednak nie brakowało. Pracował jako malarz sceniczny dla Ringtheater, następnie zatrudnił go Count Khuen Belasi. Mucha miał zająć się zaprojektowaniem wystroju wnętrz zamku pana hrabii w Emmahof. Wtedy to też zainteresował się nim brat arystokraty i objął nad nim wieloletni mecenat. Dzięki temu Mucha trafił pod skrzydła monachijskiej, a następnie paryskiej Akademii Sztuk Pięknych. Aż w końcu, grudniową porą roku 1894 doszło do przełomowego spotkania z piękną aktorką i femme-fatale, Sarą Bernhardt Począwszy od roli Gismondy w sztuce Sardou, przez kolejne pięć lat malował jej kolejne wcielenia aktorskie.
            Mało kto wie, że ci dwaj panowie to nie tylko „reklamożercy”, żyjący z tworzenia plakatowych serii do użytku publicznego, które były ich głównym zarobkiem. Byli również wspaniałymi malarzami (nocnego życia Belle Epoque i nie tylko). Sam Mucha znany jest również z tego, że projektował wystroje wnętrz i przedmioty codziennego użytku (tzw. „małe dzieła sztuki”, jak meble, biżuteria, znaczki pocztowe). Jak sam mówił, chciał dostarczać ludziom codzienne dawki piękna w formie przedmiotów zniewalających swoją olśniewającą estetyką: „Moim szczęściem było, iż udało mi się tworzyć sztukę dla człowieka na ulicy, a nie tylko dla salonów. Moje prace nie były drogie. To znaczy, że były dostępne tak samo dla biedniejszych rodzin, jak i dla tych zamożnych.”.
            Style obu panów były bardzo wyraziste. Toulouse tworzył plakaty niezwykle proste i zwięzłe, oparte na przetworzeniu najbardziej znaczących elementów i obecności wielkich płaszczyzn, wypełnionych żywymi i intensywnymi kolorami. Dzięki temu wzbudzały one zainteresowanie publiczności – przechodniów, którzy zauważali je już z daleka. To właśnie Toulouse otworzył epokę nowoczesnej, intensywnej reklamy, w której najważniejszy stał się obraz.
            Mucha natomiast wypracował styl, dający początek paryskiej secesji. „Le Style Mucha” łączył w sobie elegancję, przepych i dekoracyjność. Z jego plakatów artystycznych i reklamowych spoglądały piękne i powabne kobiety „w girlandach ornamentów o secesyjnie wysublimowanych liniach”. To, co istotne to fakt, że Mucha zdawał sobie sprawę, iż oddziałując na wyobraźnię (zwłaszcza męskiego) odbiorcy, wzmacnia atrakcyjność reklamowanego produktu. Dziś z pewnością byłby rozchwytywanym art directorem – szefem działu kreacji, a sieciowe agencje reklamowe biłyby się o niego. Czy Mucha skusiłby się na taki lukratywny kontrakt?
            Dlatego też pozostaje wciąż pytanie: czy sztuka plakatu rzeczywiście zasługuje na miano sztuki? Czy przez jej komercyjny aspekt nie utraciła swojego artystycznego wymiaru? Czy sztuka może zamieszkać na ulicy, czy też jej miejsce jest tylko w „hermetycznych” muzeach? Nie ma gotowej odpowiedzi. Sztuka jest subiektywna, a jej odbiór to kwestia indywidualnych gustów. Cliché? Być może. I również kwestia do indywidualnego rozważenia.


H. Toulouse-Latrec, Moulin Rouge, 1891
H. Toulouse-Latrec, Au Salon de la rue des Moulins, 1894
A. Mucha, Gismonda, 1894
A. Mucha, Wnętrze sklepu jubilerskiego George'a Fouqueta, 1901


niedziela, 6 lutego 2011

Surrealistyczna realność

Uważali mnie za malarkę surrealistyczną, ale nią nie byłam. Nigdy nie malowałam marzeń sennych, a swój codzienny realizm
(http://www.pbs.org/weta/fridakahlo)

            Jej biografia uważana jest za napisany przez życie prawdziwie hollywoodzki scenariusz filmowy. Marząca o karierze lekarskiej młoda dziewczyna w wieku lat 18 doznaje rozległych obrażeń w wypadku drogowym. Złamany kręgosłup, połamane żebra, przebita na wylot jama brzuszna, ubezwłasnowolniają ją na długie lata. Wie też, że już nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. I choć po latach zachodzi w ciążę, niestety nie udaje się jej donosić. Liczne operacje, lata rehabilitacji sprawiają, że musi porzucić swoje młodzieńcze marzenia. Ojciec, Wilhelm Guillermo Kahlo, pochodzenia niemieckiego, z zawodu artysta fotograf, namawia ją do tego, by zajęła się sztuką. Chciał, by była to dla niej swego rodzaju terapia, która miała jej pomóc w ponownym zdefiniowaniu sensu życia.
            Przykuta do łóżka, za jedyną modelkę mająca samą siebie widoczną w lustrze. Prawie 1/3 jej dorobku artystycznego to autoportrety. Pełne bólu, pasji, wibrujące paletą kolorów, mające oddać stan jej duszy i ciała, nękanego kolejnymi dolegliwościami powypadkowymi. Sztuka naiwna, „folkowa”, będąca odzwierciedleniem jej „inter-kulturowej” tożsamości o europejsko-hiszpańsko-meksykańsko-indiańskich korzeniach.
            Nie tylko wypadek zdefiniował Fridę jako artystkę. Jako „wypadek” malarka określa również swój bardzo niekonwencjonalny związek z o 20 lat starszym od siebie twórcą murali, Diego Rivierą. Ten, cierpiący na, według diagnozy lekarskiej, „niezdolność do monogamii”, był jej „dzieckiem”, kochankiem, całym wszechświatem. Wszystkim. Miłością jej życia, która przyniosła tyleż samo radości, co bólu, żalu i smutku. Zdradzali siebie nawzajem, zawsze jednak do siebie wracali. Ich związek przetrwał separację, rozwód, a nawet powtórny ślub. W życiu Fridy byli jednak także i inni mężczyźni, z którymi przeżywała burzliwe, intensywne, ale krótkie romanse. Najsłynniejszy to chyba ten z rosyjskim pisarzem i komunistą, Lwem Trockim, który przez pewien okres czasu mieszkał w willi Fridy i Diego.
            Dla wielu grup społecznych stanowiła symbol nadziei, mocy, wyzwolenia, walki o siebie samą do ostatniego tchu. Na swój, jeden z nielicznych, oficjalnych wernisaży, przyjechała w ambulansie. Pielęgniarze wnieśli ją na łóżku do galerii. Nie chciała zawieźć swoich gości, którzy przyszli tam specjalnie dla niej.
            Przez całe swoje życia prowadziła dziennik, który dookreślał to, czego nie były w stanie powiedzieć jej obrazy, uważane za wizualizacje przeżyć wewnętrznych – „wystawienie na zewnątrz niewidocznego wnętrza”. Nie ukrywała swoich niedoskonałości, dlatego była również autorytetem dla ówczesnych feministek. Zresztą do dziś na jej temat powstały tomy książek opowiadające „tragiczną baśń opartą na faktach”. Jej życiem inspirują się twórcy filmowi, designerzy mody, producenci gadżetów codziennego użytku. Za życia ignorowana, obecnie Frida osiąga szczyty popularności. Jest idealizowana, czego ona sama nigdy nie chciała. Nie tworzyła idealnej siebie. Jej malarskie wizje nie były surrealistyczne – z płócien Kahlo wydobywał się krzyk kobiety cierpiącej, miesiącami samotnie leżącej w szpitalnym pokoju. Świat usłyszał go za późno. Czy naprawdę nieistotne są powody jej obecnej sławy? Liczy się tylko to, że wspaniała artystka stała się rozpoznawalna w świecie? Masowo drukowana na podkładkach pod mysz komputerową i znaczkach pocztowych. Przekaz jej sztuki zagłusza taśma montażowa. Nie tego pragnęła Frida.

Źródła
 
Poronienie w Detroit, 1943
Złamana kolumna, 1944

Miej nadzieję, pozostań silna, 1946


Trek Thunder Kelly, Samobójstwo Fridy Kahlo, 2004
 
 
 

sobota, 8 stycznia 2011

AKT III - I w stożek się obrócisz, czyli Geometryczny Humanizm

Ojcami geometrycznych eksperymentów malarskich, określanych mianem kubizmu, jest dwójka przyjaciół-malarzy George Braque i Pablo Picasso. Ich znajomość nie zawsze jednak oparta była na harmonii i wzajemnym zrozumieniu twórczym, czy też metaforycznie ujętym porozumieniu artystycznych dusz…
            W czasie pierwszej wizyty w pracowni Picassa, Braque nie szczędził krytycznych słów na temat jego wtedy najnowszej pracy pn. Panny z Awinionu: „wygląda to tak, jak gdyby ktoś pił naftę i łykał pakuły po to, żeby pluć ogniem”. Nikt nie przypuszczał ówcześnie, że Braque zaprzyjaźni się z Picassem do tego stopnia, że eksperci będą mieć trudności z rozróżnieniem prac tych dwóch artystów. Nikomu też przez myśl nie przeszło, że Picasso - niepokorny prowokator opinii publicznej dożyje 92 lat w glorii największego artysty XX wieku.
            Picasso i Braque, uważani za prekursorów kubizmu, byli zdania, że wszystkie kształty w naturze sprowadzić można do trzech podstawowych brył geometrycznych – walca, kuli, stożka. Współcześni im odbiorcy i znawcy sztuki bardzo sceptycznie podchodzili do ich eksperymentów twórczych, będąc przyzwyczajonymi do tzw. klasycznych analiz dzieł sztuki, przedstawiając rzeczywistość w sposób realistyczny i na ściśle określony temat. Jak pisze H. Gidel w biografii Picassa: „Pablo i Braque interesują się głównie formami i ożywiającym je wewnętrznym rytmem, a także ich potencjalnym dynamizmem, niewiele uwagi poświęcają natomiast tematowi w ścisłym sensie i tym aspektom, raczej banalnym i powierzchownym, dostrzeganym przez większość oglądających.”.
            Dlatego też często w owym czasie krytycy nie szczędzą im ostrych słów: „dla nich sztuka zatrzymała się na epoce kamienia” (Louis Vauxcelles); „kubizm to bzdurny wynalazek głupców” (André Salmon); „klatka z dzikimi bestiami” (Louis Vauxcelles). Nawet ojciec Picassa, Don Jose, nie był zadowolony z drogi malarskiej, jaką obrał jego syn. Stąd też przez lata nie odzywali się do siebie, poróżniły ich właśnie odmienne gusty artystyczne. Gdy umiera jego ojciec Pablo, „myśli, jak wiele zawdzięcza temu człowiekowi, którego uwielbiał i tak okrutnie zawiódł, o milczeniu, jakie panowało między nimi od lat, a którego z powodu wstydliwości nigdy nie ośmielił się przełamać” (H. Gidel).     
            Sztuka kubistyczna jest surowa w odbiorze, jej głównym zadaniem nie jest prezentacja jakichś tam walorów estetycznych. Dlatego Fernanda, wieloletnia kochanka Picassa, nie jest zadowolona z efektów pracy Pabla. „Kochając Pabla, chce bronić kubizmu, ale sposób, w jaki Pablo traktuje jej fizjonomię, po prostu „rozbija” jej twarz, redukując ją do kilku planów obwiedzionych ostrymi kątami, wyznaczającymi głębokie bruzdy. Jak może to zaakceptować? (…) Obrazy Pabla w jakimś sensie antycypują ruinę jej ciała, pokazują to, co ją czeka.” (H. Gidel)
            Przez lata ta dwójka nie była doceniana na artystycznych Salonach. Ich talent dostrzegł niedoszły makler wizowy – Carl Kahnweiler, który zrezygnował z pewnej kariery finansisty na rzecz funkcji marszanda paryskich współczesnych artystów-malarzy. Dopiero w 1916 roku (mainstreamowe) światło dzienne ujrzały Panny z Awinionu, a wcześniej - w 1914 roku odbyła się pierwsza publiczna aukcja obrazów i rysunków nowoczesnych. Był to swego rodzaju test, który miał orzec, czy malarstwo nowoczesne zyska w końcu uznanie. Udało się. Z tym, że największym uznaniem cieszyły się nie kubistyczne dzieła Picassa, a te mające powiązania z surrealizmem – z tzw. okresu niebieskiego i różowego, sprzed 1905 roku. Przypuszczalnie dlatego, że da się wyróżnić w ich przypadku konkretne tematy. Najważniejsze jest jednak to, że od tej pory już nikt nie zakwestionuje umiejętności malarskich ówcześnie 32-letniego Picassa. A za jego sławą, popularność zyskał również wyszydzany przez wszystkich i niezrozumiany kubizm. Bo przecież ich twórcą był geniusz, którego „najbardziej wszak interesuje inwencja, wymyślanie, tworzenie, i zawsze tak będzie” (H. Gidel).

Źródła:
Henry Gidel, Picasso. Biografia, wyd. W.A.B., Warszawa
Kubizm, „Życie świata / Historia Sztuki”


 Pablo Picasso Panny z Awinionu, 1907,  Nowy Jork, The Museum of Modern Art


 

Pablo Picasso Guernica, 1937, Muzeum Królowej Zofii w Madrycie


Pablo Picasso Dwie siostry, 1902,  Ermitaż, Petersburg



George Braque Still Life: Le Jour, 1929,  National Gallery of Art, Washington